Dziś - po prawie pół roku od rozpoczęcia budowy - przyszedł wreszcie czas na małe frustracje. Do tej pory grzecznie przyjmowaliśmy wszelkie absurdy i paradoksy, jakie ofiarowywali nam z szerokimi uśmiechami kolejni urzędnicy. Wszystko jednak ma swoje granice - zwłaszcza ma je cierpliwość osoby porywającej się na projekt pt. Budujemy dom. Otóż przychodzi w życiu każdego budowniczego taki dzień, kiedy nie może ze spokojem przełknąć następnego żądania dodatkowego świstka papieru, ustalenia kolejnego terminu, zapłacenia 567. opłaty, czy wreszcie pełnego politowania spojrzenia monopolisty wodociągowego... Przychodzi taki dzień, kiedy na samo wspomnienie słowa "biurokracja" - która z uporem godnym lepszej sprawy przyjęła sądzić, że każdy kto się do niej zwraca jest półgłówkiem - zaczyna drgać powieka i oblewa fala gorąca. Ręce zaczynają się pocić, a na twarz występuje rumieniec, potocznie zwany burakiem. I taki dzień właśnie nadszedł!
Jak zwykle w takich przypadkach, zaczęło się dość niewinnie - przy okazji rozmów z wodociągami dowiedzieliśmy się, że przed zgłoszeniem gotowego domu do nadzoru budowlanego musimy zrobić mapkę powykonawczą. Oczywiście ma ją zrobić geodeta, któremu my zapłacimy. Naniesie na niej to za co zapłaciliśmy już architektowi przy okazji robienia planu zagospodarowania działki i to, za co również zapłaciliśmy, projektantowi od przyłączy. I teraz nie mogę się oprzeć pytaniu: o co tutaj do cholery chodzi? Bo o to, że wszyscy chcą na nas zarobić, już wiem.
Tak zaczęła kiełkować nasza frustracja.
W pełni rozkwitła przy okazji robienia przyłącza wodociągowego. U nas przepisy mówią, że wszelkie roboty spoczywają na barkach właściciela działki, do której woda ma być doprowadzona. Szpece z wodociągów przyjeżdżają tylko po to by zrobić wpięcie. Za 500 zł + VAT. Oczywiście wszystko trzeba im do tego zapewnić - poukładać pięknie rury, założyć opaskę do wiercenia pod ciśnieniem, wykopać dół. Dobrze, że przynajmniej herbaty nie oczekują.
Ale nie w tym problem. Jest jeszcze jeden przepis... Wodociągi trzeba powiadomić na trzy dni przed planowanym przyłączem. Tak też uczyniliśmy - w poniedziałek (dziś jest piątek). Pan powiedział, żeby im dać znać w środę, to przyjadą. Czyli teoretycznie super. Tylko, że od tego czasu bawimy się ze szpecami w kotka i myszkę: w środę powiedzieli, że nie mają czasu, nie mogą, poza tym mają trzy dni czasu. Przypomnienia, że dzwoniliśmy w poniedziałek nie chcieli usłyszeć. W czwartek - też nie mogą, też nie dadzą rady. Dziś rano - no, dziś też nie możemy, ale w poniedziałek przyjedziemy, na pewno w poniedziałek...
I jak tu być zdrowym? Gdyby zwykły śmiertelnik, któremu do szpeca lata świetlne daleko, pozwolił sobie na taką zniewagę i olał jakiś przepisik, to by go porządnie wytarmosili, zanim powiedzieliby sakramentalne "tak". A gdy robi tak Pan Szpec, to można tylko zębami pozgrzytać i trzymać kciuki, żeby w poniedziałek się zlitowali.
Nerwy z naszej strony są tym większe, że przyłącz robimy w pasie drogowym i zezwolenie na roboty mamy udzielone na konkretne terminy. Ale co to szpeców obchodzi...
Hej. Znalazłam twój bloguś. Gratuluje postępów na budowie. My jesteśmy na etapie pozwolenia, budujemy Rodo 12(P). Fajnie byłoby pogadać z kimś kto juz ma Tyle za sobą:) GG 3129497 email iwonaradan@interia.eu
OdpowiedzUsuńWitam. Dzięki za odwiedzenie bloga. Pisałam do Ciebie na podanego maila, ale niestety nie dostałam odpowiedzi. Pozdrawiam. Aga
OdpowiedzUsuńKurcze bo podałam złego emaila:/ iwonaradwan@interia.eu - teraz poprawnie.
OdpowiedzUsuńJa dalej zacięcie śledze waszą budowe, tez juz chcielibysmy zaczac ale pozwolenia jeszcze nie ma! Mozna dostac fioła